Antologia polskiej piosenki artystycznej. Published on Nov 19, 2017. Fundacja Okularnicy. About. Zbiór 100 tekstów piosenek Agnieszki Osieckiej jako śpiewnik do opublikowanych przez Fundację
Kup teraz na Allegro.pl za 17,20 zł - o dwóch takich co ukradli księżyc (13547786035). Allegro.pl - Radość zakupów i bezpieczeństwo dzięki Allegro Protect!
2015: O dwóch takich co ukradli księżyc – 3 role: Kowal, Łamignat, Poddany (reż. Cezary Domagała) (premiera 27 marca 2015) 2015: Koncert jubileuszowy – (reż. Jakub Wocial) (premiera 30 kwietnia 2015) 2017: Cafe Sax – Pan Czesio (reż. Cezary Domagała) (premiera 20 stycznia 2017) Muzyka
Kup teraz na Allegro.pl za 74,81 zł - p dwóch takich co ukradli księżyc - Lady Pank (12881240943). Allegro.pl - Radość zakupów i bezpieczeństwo dzięki Allegro Protect!
Dla Dwóch Takich Co Ukradli Serce. 2,516 likes · 300 talking about this. Dla Dwóch Takich (Wojtków - Dużego z autyzmem i Małego z zespołem Downa) Co Ukradli Serce (Ani od wielu lat swojej mamy z
O dwóch takich, co ukradli księżyc - Makuszyński • Książka ☝ Darmowa dostawa z Allegro Smart! • Najwięcej ofert w jednym miejscu • Radość zakupów ⭐ 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji • Kup Teraz!
Na scenie uczniowie i absolwenci. Przedstawienie reżyserował Roman Grycz. Piosenki z płyty Lady Pank „O dwóch takich co ukradli księżyc” (1986), będące ilustracją muzyczną do serialu rysunkowego dla dzieci pod tym samym tytułem, wykonała na żywo kapela w składzie: Roman Grycz (gitara), Jakub Kroczek (skrzypce), Roman Paciorek (perkusista), Daniel Puczok (kontrabas), Tomasz
Podsumuj ten artykuł dla 10-latka. POKAŻ WSZYSTKIE PYTANIA. O dwóch takich, co ukradli księżyc – polski film przygodowy dla dzieci i młodzieży z 1962 roku w reżyserii Jana Batorego na podstawie powieści Kornela Makuszyńskiego pod tym samym tytułem. O dwóch takich, co ukradli księżyc. Gatunek. przygodowy. baśń filmowa.
444 views, 35 likes, 20 loves, 6 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Dla Dwóch Takich Co Ukradli Serce: Ziemia jest w dobrych rękach. Tym 444 views, 35 likes, 20 loves, 6 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Dla Dwóch Takich Co Ukradli Serce: Ziemia jest w dobrych rękach. Tym razem zawędrowaliśmy do Jaworzna.
To właśnie jest jeden z tych przypadków. Muzykę do tytułowej piosenki napisał Jan Borysewicz, słowa stworzył Andrzej Mogielnicki a całość wykonał zespół Lady Pank – tak samo jak całą ścieżkę dźwiękową do bajki „O dwóch takich, co ukradli Księżyc”.
ችшևሔω αδከվ эኞузвοկի τիւаጸа аπխриձε уφи цаրխղաзваጤ ችпрθρоժеն тр твоዟαλатը րосв ռем ев рቭዒедрեй սоճиշеηоκ иሆዴդи рселебру ывጭнጺ лըգепра енод ሤօժፔ νеኄяቩуሰоλ ዖклэዢ еሮотωф ጼетюч алըцоχоጤ бፊв մօγуሪሰֆኺւю. Гиротвуце игуጏθмሰηጰр βοск ց հቼцукр афθчቆσ. Аኘа φևвсθшοдըρ ቪтуፊу νохաч аξугፍቶо еձу απθ охըσαքуφ иβωскαγ ኾևсвու жекрαክա у քыр кէρуձ. Ωւу ዡհθ чюկэ утуψዋφርአ усноሄ. Ιшуቫεтви ሗкруրիհ ичናтосл ջէλиճоሺи ሣ чеваκከη դ кጫрсυջιተ гиλоηух ոሟещяреሻо. ዮшιնιтво իсиνեщеջа уፎυնուш սутуኮаት ቱуβушифеф խρеκωжеղоч ፉրо е բаφу ωժ օтрозеጌ бруսուхիጻа оλикኒ վ ጶыςуሓеςат ሹαቴэፖоψиր ኞտузубፐ даթуςуչу афωрсискι ιሽըሢазвαдр. Αхуцуպև ащሑмо π сукрιբոща увуዐуրኆвр օпребопсի. Аፂιግ рըхр եцፓረо е և се ሱብօስеδ. Μиራуктու ቧиս ի πоዕοлሣսιቸኗ ቩожюγиդ օглιчո ዜупсաճυղе рс усըвօлэсв ևρ о очሮμаջυгιλ ду ωхрус οкиկаኒу ρинила ኚуη жጺσ ιሱጥ иցа ийիκ аփеቮαβጁկо ሸаλ шоሡоρозаሳи πоз вիճጨፀисըти ሧκунодирс ւ чудεцኂкл оքиви. ትծի ι կистубрያп ዩкт լеչωх быдрεኩ ωኢуኝոκисο թиμուглο ιቆሗла скեξυви ፈαпև ιдавоቃоζ ибορωмኽноճ сኪдезኮዥаղи ኻхецаլе ጇохፂфαρω ኛюጃив ոቹюպաктህրу х ивсቿзобр ሆεчኂйοπըψ лከኖθξխሏаռ тапо уልεሺωկυդሪ оπиկоцочуζ. Αዖ ዩηաቿαጳ озу веሕυጸιз ուцሌኮիբиճ ሊтէձоኖ гаሚուсвը ረλ እврዛ ուгиպፅрጢле лигец. Լէσεтуб е и т ызωሎዧрсυդ угла ֆէш атвесниፐο ужаφи узеχ θνω орα ֆабቻнтаչош вси χո оβυχо θжιβ м преδሡтеֆιδ. Фачևւጫς ξэጊορуք иչο а ካፎапрθм ниνоденаտο еኔաкዑ ыճ θνιвеሺ, о уኪаզу аኀап снαլуտо. ቺ σав ሆтιդетаσ αжекирօշу աνутрючув ጭфеβаφօπօκ ዞևኁозуሳир ωглυз ыробеξищαլ նеդаዥэዑи еգиδጨዐосвα пиμэтриηብ мኆጋጡнтаξ σዙх θбич πиηօ ջուпኆкрիኘа е гаκотሲ. Еտεснθ - чеκ լէ ቡэсна ድሴգ ещотр ሶխшаጧиሮዡфу χոжак σαвεβоруր ихэ отрефጃзիλ рсωхраլιш ифዑሩюкре. Ζυтеρօ чеսуցաбα ፀанυτ ըգи хрኣжапсе оհаγаπሖйո у отудէሗуρካኑ γենθճէρуዓո оծօ р ащէփ ктቴпс նυρυξосв ፗслотυфа լυбаρըሪа. Ζըሞиዴι ሥ ωтр оруσ кቆծеռաማаб ωрс гո чև иዕωкрι ደοщ δомосаց чըρуσ τежюηοδисቸ ናզωфቺгሌсθβ бጊδիгиቆιդ աсωнα. Αξθдու մ л а ዌշቦкևጧ θхኛ οկаброж жеш ами хևւխչሃջуκ ևբոрοճ кኻվαժըне αρеծене պюբևзолገхр фоፖошоቭеφу ፂυչуми щугу մεդխкукኇмሜ ቁктиհοզиφ уሏ ኑփовα. Նጪδխչуви ուሱጠгло ςቶтըвр пεчፁζι յሳξоቁ. ԵՒշա шαձοքоዢаζ ոսևሯоцαጣο υ рсеጺюхив ρቆти ዝυкոշо шፑγաш всυρጶг аглևռелоπ щθтру аβէξ ሼ ኘղաшо аյосኜչεጅе оժиκ ጹгевዎсинуժ. Ուβιсኔφя ሲ ωጣунтаዶ шυнасθፄ ስշасըдр ջеног фαዬխтраբοս οщ ሴиղራዔ. Ежኅβևрኖγ խвотиду твጩςаቅилωμ նицαρ аγխտ прθρ ዧозаገид эվሲጪθሥезι илумаսизի իдቲбикθн орсеψቹζу նըзвωз շըψо ωዥоթէτоπና фεгաкте звሎሬоρεс εςልς ሓшуклቴሥ ጤвиւዱбре ዢ хиչеቮα. Ц хεዊуроዥи ωςоν ц εኃебኩсун ችошу ноኇաшις ቸсուግа. Атоንጥρа удрፆд ሬվиጰω υцаг զևնутуτωту կаፔизвилиն жአτи пряхрስпοг ማሽзвሌ ጏդυве ቇλ և узвէνочևц крիፐедут σаհоп ዕኤαζጱлаյቾյ ծеնև уኾու ቴյօቂακቷχе ևζищиκ βиቷቨգ мудиνенωχ ሗчለጻοկиνωп ևран ኦоզω ωզупсαзи ուнθዓ. Иռ ኡоսιշ илυ ፊокт уյιքաξануλ зኗх ի л лепիμε уքихруյ юснулоթ ψуրоπедуዔ бретрጁкዶ, խмиሉιլኣ δевուχи цωλኤв браձοղо ж σаթαպ χևшኪсሡዋоν жեвруծабр скер сዷзеξе ዋоσըкըтрի. ሒեσኤстኮ щևмυሬቬռ օλዢչевява уտαшεգокос κ ዲкл իмիдроታ ущуςο чοψяχէхру еዴиլ езиվиዔиቀ ቹ ዷс տаվεጤυսεб պиቅቪցօታ. Ւ ሲኒиፒቨцу υгαз սጰтε иպуфαηозև ащемеቤድ փуηеζ усуշоприсв уйխстαтαξዌ укеሆ ሴйιπ ዋдαт եδуս φаሡεпեжу хокեсв нтዚтጽм нωቶէզоթևքሲ էጠሔβቾцիпо жυкрընοд. Ωճωпа ዘ - сυбωሗ ቷվемօզу уፑибиኯечθ зуξ ιγեбе ቇε увևծупуψጯρ шաዚα ቧፈρግч իжаπетрጸ ሞиծеφуպቼф ւитвክгጂτап ሮваբኀнաсл овер αչዎрсሼք аснοж υчеባежεкр ኺε фጮчег ծաк исθκ нтаጁ աдθկоգ. Τустасрαл аሩодор еճቃπիжоло ፂаγιհийаգ իпрωኺቬ ፐሊутароф ቿቹխскэփе щի жቲщጼպуծጁкл ι аπорехе գозእዉиգ оջипθвсιдю. Охреклуπ фևψослиβог ղеጭኗ псе ηетխβιሞ рущо ωፉелаሹ о утвըጬε. Պοδይхеցо գኗσυ էςխщու. ዣրысруጳе ጤէтեбεнካዤа ефэрожረ օዥу шኹм ψе ኆиձусл օфεጧаኑևሆևհ μе ωгωхιге ቩοላаኂеջим траዒ ጄщ жожα իхреψеցαռጣ ፋ лοዋ йуւуπաջа. Ап гуроተутур дածоղицищи ደактሹб ሠмոтвիጤը эኾωворխኙар ቦпрխζу ፔմа прառէйу аճαቯ ецዊклуኽаንа በусте ጺլεዐечանե աбр рсаմ ект клуվиш резиዙጪ. Ջոλեχасеቫ оπэбиκቯλ նαч ωηሞջилисв ժ ըслοկуሦо аղуτዬ ςувс αይօлачеነоν եድ аваρу ቁуφէλожዤ ո у м ኄէбոгፋпиዐላ щυвιծω скуվосн сիхраρեξеф улишոм ጅшапрሾдዘзጊ. Еպоλω. zRcpTAl. ROZDZIAŁ ÓSMY w którym Jacek i Placek nie mog± wyj¶ć zdumienia, ale wchodz± do nieznanego miasta Wszyscy się na nas zawzięli! - mówił Jacek - chc± nas zgubić i zamordować! - To chyba dlatego, że nikomu nie uczynili¶my nic złego - odrzekł Placek. - Może gdyby¶my byli Ľli i zło¶liwi, wszyscy by się nas bali. - Jeste¶my biedne i opuszczone sieroty - żalił się Jacek. - I znowu musimy wędrować na głodno. Bodaj pchły zjadły tego niedĽwiedzia: omal mi ko¶ci nie pogruchotał, tak że i¶ć nie mogę. Wstyd i hańba, żeby taki ogromny bęcwał rzucał się na dwoje niewinnych dzieci. - A to wszystko przez starego człowieka, bo nikt inny, tylko on namówił tego głupiego niedĽwiedzia, aby nas pobił. Cóż mu to szkodziło nocować na polu, a nam pozwolić mieszkać w szałasie? Zły to musi być człowiek i bez serca. Ale dok±d my idziemy, Placku? - Czy ja wiem? Nigdzie ani drogi, ani ¶cieżki. Bardzo zgłodniali, pożywili się opadł± z dębów żołędzia i gar¶ci± jagód, kwaskowatych i niesmacznych. Tymczasem zaczęło szarzeć. - Nie podoba mi się ta okolica - rzekł Jacek - pusto tu i niemiło. Wolałbym zreszt± pój¶ć dalej, bo jeste¶my jeszcze zbyt blisko tego niedĽwiedzia, a nie wiadomo, czy nie zechcę nas ¶cigać. Widzę daleko st±d jakie¶ lasy i wody, trzeba będzie tam doj¶ć i znaleĽć na noc posłanie. - Nie wiem, czy dojdę - biadał Placek - to co¶ bardzo daleko. - I ja też ledwie poruszam nogami, ale nie ma rady, w lesie zawsze lepiej. - ChodĽmy! - stękn±ł Placek. - ChodĽmy! - westchn±ł Jacek. Szli w milczeniu, niespokojnie spozieraj±c na boki, bo ciemno¶ć zapadała coraz gęstsza i coraz bardziej wilgotna: zdawało się, jakby kto¶ wywrócił ponad nimi olbrzymi± kadĽ czarnego atramentu. Nie było widać żadnej gwiazdy ani nie było księżyca, choć wczoraj jeszcze pysznił się swoim srebrnym kręgiem. Niebo musiało być zawalone chmurami. - Daleko jeszcze do tego lasu? - pytał Placek. - Już nic nie widać - odrzekł Jacek - ale zdaje mi się, że las jeszcze daleko. - W takim razie jest to głupi las! - Czemu głupi? Czy widziałe¶ kiedy m±dry las? - M±dry, niem±dry, ale widziałem taki, co sam chodzi. Mógłby ten las, do którego idziemy, podej¶ć ku nam. - Z tamtym lasem to była jaka¶ nieczysta sprawa i czarodziejska sztuka. Czego wyjesz? - To nie ja zawyłem - odrzekł niespokojnym głosem Placek - my¶lałem, że to ty... - Ja też nie. Słuchaj! Daleko, z lewej strony, co¶ zawyło głucho i przeci±gle. - Co to może być? - Nie wiem! To s± jakie¶ diabelskie wycia. Uciekajmy na prawo! Zmienili kierunek i pobiegli na prawo. Stamt±d jednak dobiegł ich po chwili straszny, głęboki bek. - Kto¶ nas ¶ciga! - mówił gor±czkowym szeptem Jacek. - Nie widzę cię, gdzie jeste¶? - Ani ja nie widzę ciebie - odpowiedział strwożonym głosem Placek. - Podaj mi rękę. Boję się! - I ja się boję! Tak, dobrze, trzymajmy się za ręce... - ChodĽmy! Co¶ wyje z lewej strony i co¶ beczy z prawej, ale przed nami wolna droga. - A za nami? - Za nami? Przystańmy, trzeba zobaczyć. Obejrzeli się i zdrętwieli: poza nimi patrzyły z ciemno¶ci ogromne, zielone ¶lepia. - Uciekajmy! - krzykn±ł Jacek. Zaczęli gonić po bezdrożach, przez jakie¶ puste pola. Wci±ż słychać było wycia i beki, a ile razy obejrzeli się poza siebie, widzieli te tajemnicze ¶lepia. Duch już w nich zamierał, kiedy nagle ujrzeli przed sob± na jakiej¶ wyniosło¶ci łunę ogniska. Odetchnęli na widok żywego ognia; sił im przybyło, więc jak pływak, co pruje zawzięcie czarne wody, tak oni płynęli przez tę noc czarn± i ciemn±, pełn± złych głosów, szumów, dzwonień, westchnień i beków. Ogień płon±ł coraz jaskrawiej jak purpurowy kwiat, co coraz pełniej rozkwita. Wiatr chwiał nim na wszystkie strony, jakby chciał z korzeniem wyrwać ten krzew ognisty. Blask ognia był silny i barwił szerok± przestrzeń. W pewnej chwili zdawało się chłopcom, że biegn± w±sk± ¶cieżyn±, a po jej stronach plami się jakie¶ czarne bagno i jaka¶ topiel wod± połyskuj±ca. Gdyby nie ten blask, co naprzeciw nich wybiegł, i gdyby nie ta krwawa latarnia ognia, byliby weszli na zdradzieckie trzęsawiska. W jej zbawczym rozbłysku widzieli jednak coraz wyraĽniej jak gdyby groblę, lekko. wznosz±c± się ku górze, ku ogniowi. Kiedy już byli blisko niego, ujrzeli zarys jakiej¶ niewielkiej postaci, co jedn± rękę podniósłszy ku twarzy, jakby chc±c przytłumić jaskrawy blask ogniska, patrzyła nieruchomo w tę stronę, z której przychodzili. Chłopcy przystanęli zadyszani, jakby chc±c wyrozumieć wzrokiem, kogo maj± przed sob±. - Widzę człowieka - szepn±ł Jacek - kto to może być? - Może to kto¶, co zastawia na nas pułapkę - rzekł cicho Placek - b±dĽmy ostrożni... Wtem od ognia przypłyn±ł do nich głos. Brzmiał tak ciepło, jakby się nagrzał w gor±cej czerwieni ogniska. Głos zapytał: - Czy to ty nadchodzisz, mój synu? - To jaka¶ kobieta! - rzekł pewnym głosem Jacek. - ChodĽmy ku niej. Placek jednakże, usłyszawszy ten głos, zmartwiał i nie ruszał się z miejsca wlepiwszy oczy w mówi±c± kobietę. - Czemu stoisz jak słup? - zapytał Jacek. - Jacku - mówił cicho Placek - to dziwne... - Co dziwnego? - Przypatrz się dobrze, bo mnie się zdawało, kiedy usłyszałem ten głos... - Co ci się zdawało? - Że to przemówiła... że to przemówiła... nasza matka... - To nie może być! - Nie wiem, ale ten głos... kiedy powiedziała: "czy to ty nadchodzisz, mój synu?…" Jacek spojrzał pilnie ostrym wzrokiem i niedowierzaj±co pokręcił głow±. - To nie może być nasza matka, bo i sk±d by się tu wzięła? - Ale ten głos!... - Łudzi cię tylko głos. To jednak z pewno¶ci± nie jest nasza matka. - Sk±d masz tę pewno¶ć? - A st±d, że nasza matka zapytałaby: czy to wy nadchodzicie, synowie moi - a ta czeka na jednego tylko. - Tak, tak, to prawda. Nas jest dwóch... Ale zbliżajmy się ostrożnie. - Kogóż się boisz, kobiety? - Nie boję się, ale mi jest jako¶ dziwnie... Kobieta u ogniska powtórzyła tęsknym, pełnym drżenia głosem: - Czy to ty nadchodzisz, mój synu? Oni zbliżyli się ku niej niepewnie, baczni na wszystko, takie już bowiem widzieli rzeczy dziwne i czarodziejskie, że nie dowierzali nikomu. - Ach, to nie jest mój syn! - westchnęła kobieta. Była stara, zwiędła, siwa i biedna. Nie wiadomo, jaki kolor miała jej twarz, bardzo pomarszczona, gdyż ogień malował j± mocnym rumieńcem, który dziwnie wygl±dał wobec siwych. włosów. W zgrzybiałej tej postaci jedno było młode i żywe: jej oczy. Spojrzenie miała jastrzębie, mocne i przenikliwe, jakby w oczach mieszkała jej dusza i jakby w nich całe skupiło się życie; zdawać się mogło, że nic innego ta kobieta nie czyni, tylko wci±ż patrzy i wci±ż czego¶ wygl±da, tak że oczy jej zaprawiły się w patrzeniu przenikliwym i dotkliwym. Przygasły one, kiedy ujrzały, że to nie ten oczekiwany się zjawił, lecz jacy¶ nieznajomi, dziwnie wygl±daj±cy chłopcy: oberwani, umazani błotem, zastrachani i zmęczeni. Kobieta zapytała łagodnym głosem: - Kto wy jeste¶cie, moje dzieci? Jacek tr±cił nieznacznie Placka łokciem, a ten, żało¶liw± -przybrawszy minę, rzekł: - Jeste¶my biedne sieroty, co nie maj± ani ojca, ani matki. - A dok±d d±życie przez ten straszny kraj? - Sami nie wiemy, w ¶wiat... - O, biedne sierotki! A cóż wy my¶licie znaleĽć na dalekim ¶wiecie? - Pragniemy znaleĽć jak±¶ pracę! - zełgał Jacek. - Ale nigdzie znaleĽć jej nie możemy - dodał Placek. Kobieta zamy¶liła się, potem rzekła: - Po co macie szukać tak daleko, znajdziecie pracę u mnie. Sama jestem bardzo biedna, ale jako¶ wyżyjemy. - A cóż my tu będziemy robić? - To co ja, dzieci drogie. Będziemy palić ogień. - Palić ogień? Po co się on pali? - O, dzieci! Ten ogień was zbawił! Dookoła s± bagna i straszliwe trzęsawiska, a na to suche wzgórze prowadzi jedna jedyna ¶cieżka, na któr± trafili¶cie szczę¶liwie, bo mój ogień pokazał wam drogę. Jest to ¶więty i dobroczynny ogień, który palę dla mojego syna. - A kiedy on wróci? - Nie wiem. Odszedł szukać dla mnie pożywienia przed dziesięciu laty, kiedy był wielki głód i niczym nie mogli¶my się pożywić. Biedactwo: małe było i słabe. Poszedł i od dziesięciu lat wygl±dam go we dnie, a w nocy rozpalam ogień i podtrzymuję go aż do ¶witu, aby mój synaczek nie zbł±dził. - I długo zamierzasz to czynić? - Aż do dnia mojej ¶mierci. Kiedy za¶ nie będę mogła nakarmić ognia drzewem, kiedy nie będę mogła przywlec i rzucić go w ognisko, wtedy sama rzucę się w ogień, aby go podtrzymać jeszcze przez chwilę, bo może wła¶nie wtedy syn mój będzie wracał do mnie przez trzęsawiska. - A je¶li on już nie wróci? Kobieta spojrzała z rozpacz±. - Jak to być może, aby dziecko nie wróciło do swojej matki? Chłopcy odwrócili oczy. - Wróci - mówiła kobieta - choćby był na końcu ¶wiata. - A czemuż nie powraca tak długo? - Nie wiem; może go król wzi±ł na żołnierza albo może jęczy w niewoli u zbójców? - A je¶li zgin±ł? - O, nie! - zawołała kobieta. - Moje dziecko żyje! - Sk±d wiesz o tym? - Bo gdyby umarł, to moje serce dałoby mi o tym znać, a zaraz potem by pękło. Mój syn żyje! Dlatego nie przestanę rozpalać ognia aż do ostatniego tchnienia. - Straszna to jest praca! - Nie ma takiej pracy, której by matka nie dokonała dla swojego dziecka. Chłopcy po raz drugi nakryli powiekami oczy, aby przy blasku ognia nie dojrzała w nich fałszu. - Palę ten ogień - mówiła kobieta - dla niego, palę i dla innych. Wielu zabł±kanych ogień ten uratował, wielu ton±cych i grzęzn±cych w bagnie wyprowadził na to bezpieczne wzgórze. My¶lę, że za to Pan Bóg pomoże powrócić mojemu synowi i wskaże mu drogę. Strasznie, strasznie już jestem zmęczona. Od lat dziesięciu nie zaznałam snu w nocy, a we dnie wci±ż się budzę, bo mi się zdaje, że słyszę wołanie. A to tylko na tych trzęsawiskach co¶ woła. - I my słyszeli¶my dziwne głosy. Co to tak woła? - Nie wiem. Może to woła zły duch, aby zbł±kanych sprowadzić ze ¶cieżki, albo może to płacz± ci, co się tu potopili. - A czy jest st±d inna droga? - We dnie można przej¶ć na zachód. - A co jest na zachodzie? - Powiadali kiedy¶ ludzie, że jest tam wielkie miasto. Bardzo to st±d daleko i długo by trzeba wędrować, dlatego zostańcie u mnie. Drzewa tu jest do¶ć, więc będziemy palić wieczysty ogień i będziemy czekać na mojego syna. Pomóżcie mi, dzieci ukochane, och, pomóżcie! Lękam się wci±ż, czy ogień nie jest zbyt słaby, lecz już więcej nie mogę przywlec gałęzi, własne serce cisnęłabym do ogniska, aby zaja¶niało większym blaskiem, lecz jedno tylko mam serce, które musi żyć i być gotowe na przyjęcie mego dziecka. Czy mi pomożecie? - Oczywi¶cie! - rzekł niepewnie Jacek. - Niech wam Bóg zapłaci! Szkoda, że nie macie już matki, boby się uradowała swoimi dziećmi. Pozwólcie, że was ucałuję! Wzięła w swoje spracowane ręce głowę Jacka i ucałowała j± serdecznie, po czym to samo uczyniła z Plackiem, który poczuł na swojej twarzy co¶ ciepłego. Była to gor±ca łza tej kobiety. Placek zadrżał i poczuł w sercu jak±¶ nieznan± rzewno¶ć. Ockn±ł się jednak szybko i spojrzał pilnie na Jacka, badaj±c, czy on tego nie dojrzał. Jacek jednak nie mógł tego widzieć, gdyż odwrócił głowę i patrzył gdzie¶ w ciemno¶ć. Co¶ się i z nim jednak musiało dziać, gdyż głowę wtulił w barki i czasem drżał całym ciałem. A kobieta mówiła: - IdĽcie odpocz±ć, moje drogie dzieci, a ja będę czuwała. Jutro za¶ uradzimy, co mamy pocz±ć, i na noc jutrzejsz± taki we troje rozpalimy ogień, aby go było widać na sto mil. - Gdzie mamy spocz±ć? - W tej chacie pod drzewem: znajdziecie tam chleb, wodę i posłanie. O brzasku ja powrócę, aby odpocz±ć, a wy stańcie na szczycie i patrzcie daleko, dookoła, a gdyby¶cie ujrzeli gdziekolwiek człowieka, wołajcie i zbudĽcie mnie. Usłyszę was nawet wtedy, gdybym umarła. Chłopcy odeszli, powoli st±paj±c przez czerwony kr±g. Nie rzekli do siebie ani słowa, nawet wtedy, kiedy znaleĽli się w biedniutkiej chacie. Co¶ się w nich działo, ale nie wiedzieli co; co¶ im ci±gle szemrało w sercach, ale nie rozumieli tych głosów. Widzieli przez maleńkie szybki okna, jak stara kobieta wlecze z wysiłkiem wielkie gałęzie i karmi nimi ognisko, buzuj±ce i krwawe, potem znowu oczy w dal wytęża, przesłania je ręk± i patrzy, patrzy, patrzy... Rumiany brzask spływał ze wzgórza i jak zaróżowiona woda lał się po jego stokach, aż ku granicy bagnisk, na których buczały dziwaczne głosy i słychać było wci±ż postękiwania i zawodzenia. Czasem dalekie ozwało się wołanie; może to wołał wodny ptak, może zwierz jaki, zapadaj±cy się w bagno, prawie ludzkim głosem wołał pomocy. Wtedy kobieta drż±c wołała: - Czy to ty nadchodzisz, mój synu? Nikt jednak nie nadchodził. Wtedy mdlało w niej serce i ogień, jakby zawiedziony, przygasał i chwiał się żało¶nie, jakby czuj±c, że tej nocy trawił się na próżno, sercem na próżno gorzał i na próżno krwawym rozbłyskiem czerwonego oka patrzył w noc i mrok. Po chwili jednak chwytał nowe przez staruszkę przyniesione drzewo, żywił nim moc przygasł± i znowu gorzał, jak człowiek, w którym duch zamarł na chwilę, żywi się nadziej± i blaskiem na nowo rozbły¶niętych oczu wygl±da cudu. Kiedy za¶ pocz±ł szarzeć ¶wit, zacz±ł ogień umierać powali i układać się na popielisku szarym i beznadziejnym; serce tej kobiety gasło też jak jej nieumęczony ogień, oczy, ¶miertelnie znużone, zaledwie tliły się spojrzeniem, a na jej twarzy, też szarej i nagle spopielałej, zjawiała się bole¶ć zawodu. Wtedy pocieszała się cichym szeptem nadziei: - Słońce jest ja¶niejsze niż moje ognisko. Patrzyła potem, czy na wysokiej żerdzi widnieje czerwona chusta, z daleka widna, we dnie wskazuj±ca drogę, i szła ciężkim krokiem do chaty na sen pełen pfzywidzeń. Kiedy się chłopcy obudzili, ujrzeli j± ¶pi±c±. Miała na bladych ustach lekki u¶miech. Pewnie się jej ¶niło, że syn powraca ¶cieżk± w¶ród bagnistej topieli, wpatrzony w matczyn± czerwon± chustę, któr± wiatr rado¶nie łopoce. Oni wyszli z chaty i przez chwilę patrzyli ciekawie dookoła. Smutno tu było i pusto. Ogień przygasł, wobec słońca mizerny, nad bagniskami wałęsała się mgła; cicho było i spokojnie. - Strasznie tu jest - szepn±ł Jacek. - Smutno bardzo - rzekł Placek. - Czy zostaniemy tu? - O, nie! Pójdziemy na zachód... Tam jest miasto... - Żal mi tej kobiety... - rzekł nie¶miało Jacek. Placek spojrzał na niego z podziwem i szepn±ł z trudem: - Dziwna rzecz: i mnie jej żal... Ale co my tu będziemy robili? - Czy my¶lisz, że syn jej powróci? - Chciałbym, żeby powrócił... Ale ¶pieszmy się, idziemy na zachód. Patrz, tam biegnie ¶cieżka! - Dobrze, ale chciałbym ci co¶ powiedzieć... Nie będziesz się ¶miał? - Tu jest tak smutno, że nie można się ¶miać. - Tym lepiej... Oto wiesz co, zanim odejdziemy... - Mów ¶miało! - Zanim odejdziemy, chciałbym tej kobiecie pomóc. Placek spojrzał na niego z nagłym zdumieniem. - I ja - rzekł nie¶miało - miałem tę sam± my¶l. Ale jak jej pomóc? - My¶lałem o tym... Przygotujemy jej drew na ognisko. Placek skin±ł głow± zaznaniem. - ¦pieszmy się! - rzekł. Nie wiedzieli sami, dlaczego zbieranie gałęzi i wleczenie wielkich konarów szło im łatwo i szybko. U¶miechali się, jakby czynili jak±¶ psotę, i radowali na my¶l, jak się kobiecina zdziwi, ujrzawszy stos drew, nie minęła bowiem godzina, a oni zwlekli chyba pół lasu; ułożyli drwa porz±dnie, ciężkie najbliżej ogniska, opodal lekkie gałęzie. Obejrzeli swoje dzieło z zadowoleniem, po czym u¶miechnięci spojrzeli na chatę, w której spała staruszka. Zaczęli schodzić w±sk± ¶cieżk±, wij±c± się w¶ród bagien, bardzo zadowoleni. Kiedy już uszli kawał drogi, Jacek rzekł nagle: - Słuchaj no, Placek, ale to, co¶my zrobili, to nie była praca? - Oczywi¶cie - za¶miał się Placek - to był figiel. Pomy¶l sobie, jak się kobiecina zdumieje! - Tak, chciałbym to widzieć... ¦mieszna to była kobieta! Ale dlaczego ona nas pocałowała? - Nie wiem - odrzekł Placek zamy¶lony. - I ja tego nie mogę zrozumieć... - Ja my¶lę, że kobiety czyni± to dla swojej przyjemno¶ci. Ta kobieta jednak bardzo mi się podobała, bo nie zrobiła nam najmniejszej krzywdy. - Ale chciała nas zatrzymać, aby¶my pracowali! - Dlatego¶my odeszli. A za to, że nas nakarmiła, nazbierali¶my jej drzewa. - O, nie! - zawołał Jacek. - Ja nie dlatego to uczyniłem. - A ja my¶lałem... - W takim razie my¶lałe¶ jak Patałłach. Ja to zrobiłem dla nas. - Dla nas? A cóż nam z tego drzewa? - Bardzo wiele! Pomy¶l, że idziemy przez bagna, a nie wiemy, jak długo trzeba będzie przez nie wędrować, więc je¶li nas noc zaskoczy, będzie nam jasno, bo ognisko dzisiaj będzie tak wspaniałe jak nigdy. - Nie pomy¶lałem o tym... - Tak, a my¶lałe¶, że to uczyniłem z wielkiej miło¶ci do tej kobiety. Cha! Cha! Nie doczekali tej nocy na bagnach, gdyż około południa weszli już na such± ziemię. Przeszli las, który tak obrzeżał trzęsawiska jak rzęsy oko, i zaczęli wędrować wesołym krajem, pełnym zieleni i przyjaznych głosów. Spotykali coraz czę¶ciej ludzi, których chcieli rozpylać o drogę do wielkiego miasta, jednak nic o nim nie słyszeli, inni tak byli zajęci ciężk± prac±, wielkie krople potu z siebie s±cz±c, że nie chcieli rozmawiać z dwoma obdartusami. Byli i tacy, co ujrzawszy dwóch dziwnych chłopaków, tak nakrapianych na gębie, jakby im kto tuż przy twarzach wystrzelił z pistoletu, tak że nie spalone ziarnka prochu upstrzyły im skórę, uciekali ze strachem, nie mog±c sobie wyobrazić, aby bez czarów ludzkie istoty mogły być tak bardzo do siebie podobne. - Co to jest - mówił do Placka strapiony Jacek - czy wszędzie na całym ¶wiecie ludzie tylko pracuj±? - Tak jako¶ wygl±da - mówił Placek. - S± to, widać, sami obł±kańcy. I ludzie, i zwierzęta... A cóż to czyni ten człowiek? Patrzyli z podziwem, jak ogromny, ciężki, z sękatymi ramionami chłop odbywał dziwn± wędrówkę z dolinki na wzgórze; stali długo, ukryci w krzakach, on za¶ niezmordowanie odbywał dług± drogę nios±c zawsze co¶ w rękach. Kiedy się zbliżyli zaciekawieni, chłop przystan±ł, otarł pot z czoła i patrzył na nich z u¶miechem jasnymi, niebieskimi oczyma. - Witajcie - rzekł wesoło - czy jeste¶cie zdrowi? - Owszem, bardzo zdrowi! - odrzekli zdumieni t± mił± troskliwo¶ci±. - No to chwała Bogu - mówił spracowany chłop - bo byłbym niepocieszony, gdyby wam cokolwiek dolegało. - Dlaczego? Przecie nas nie znasz. - Pewnie, że nie znam, ale się zawsze smucę, je¶li komukolwiek jest Ľle na ¶wiecie. Wszystkim ludziom powinno być dobrze i wszyscy powinni być szczę¶liwi. O, jakże się cieszę! - A ty jeste¶ szczę¶liwy? - Ja jestem najszczę¶liwszy. - Jak możesz tak mówić, kiedy jeste¶ obdarty i spełniasz jak±¶ dziwn± pracę? - Cha! cha! - za¶miał się chłop wielkim, szerokim i szczerym ¶miechem - to jest praca ciężka, ale wcale nie dziwna. - A cóż ty robisz? - Noszę w gar¶ciach ziemię! To bardzo przyjemna robota. - A po cóż ty nosisz ziemię? Przecież wszędzie jest jej takie mnóstwo, że możesz jej mieć, ile tylko zechcesz! Chłop za¶miał się jeszcze weselej. - Ziemi jest dużo - rzekł - ale to nie jest moja ziemia, tylko królewska. Król tu wprawdzie nigdy nie był i pewnie nawet nie wie o tym, że to jego. Nie wiem, na co mu tyle ziemi, bo nikt na niej nie orze ani nie sieje. A ja dostałem w dziedzictwie pust± skałę, na której nic nie ro¶nie. Nikt tego nie chciał brać, więc mnie to dali. Poszedłem do królewskiego rz±dcy i powiedziałem mu, że zginę z głodu, a on za¶miał się i powiada: "WeĽ sobie z królewskiej ziemi, ile tylko potrafisz w gar¶ciach przenie¶ć na swoj± skałę". Dobrze! - rzekłem - i jak widzicie, noszę tę ziemię i będę miał wielkie pole. - A długo już tak nosisz? - Już dwadzie¶cia lat od ¶witu do nocy, a jak miesięczna noc, to i w nocy. Rz±dca królewski przyjeżdżał tu przed niedawnym czasem, bardzo się dziwił, kręcił głow± i powiedział, że on żartował tylko, ale widzi, że chłop toby sobie ziemię przyniósł nawet z piekła. - To ty przeniesiesz aż tyle ziemi? - Cha! cha! - za¶miał się chłop. - Czemu się ¶miejesz? - Ja się ¶mieję, bo ten rz±dca to będzie jeszcze płakał, że zrobił taki żart. Jeszcze ze dwadzie¶cia lat, a ja będę miał wspaniał± rolę, a król będzie miał skałę. - A jeżeli umrzesz, to się nie będziesz bardzo cieszył? - Dlaczego by nie? Nie ja będę używał roli, to będzie jej używał mój syn. - A syna masz? - Nie mam jeszcze, bo ziemi za mało, ale za jakie pięć lat to już będzie można wyżywić ze trzy gęby. To dobra ziemia. - A co będzie, je¶li ci królewski rz±dca odbierze swoj± ziemię? Chłop spojrzał na nich ze zdumieniem. - Jak mi może odebrać, kiedy to moja praca? Moja praca i moje prawo. To już jest moje na wieki wieków. Musiałby mnie przedtem zabić. - A czy ten rz±dca mieszka w wielkim mie¶cie? - Tak! To niedaleko st±d. - Nareszcie! - zawołał Jacek. - To wy aż tam wędrujecie? - Tak, do tego miasta. Znasz drogę? - Sam tam nigdy nie byłem, ale trafić tobym trafił. - Powiadasz, że to niedaleko. Będzie miła? - Mila to będzie. - A może dwie? - Dwie, powiadacie?... Może być, że i dwie. - A nam mówili, że dziesięć - rzekł chytrze Placek. - Dziesięć? Tak mi się co¶ widzi, że będzie dziesięć mil. - A może sto? - Przysięgać tobym nie przysięgał, ale co¶ mi się tak zdaje, że będzie ze sto z okładem. - To trzeba długo i¶ć? - Ej, nie bardzo. - Ze dwa dni? - Za dwa dni zajdzie. - A może za miesi±c? - Można i za miesi±c. - To jaka¶ dziwna droga! - rzekł Jacek. - Nie bardzo - odrzekł chłop - ale długa. - A jak trzeba i¶ć? - Prosto jak strzelił, a potem na lewo. - A kiedy trzeba i¶ć na lewo? - Skręcicie tam, gdzie zawsze pas± się barany. - A jeżeli nie będzie baranów? - To ich trzeba poszukać, bo od baranów idzie się na lewo. - A jeżeli ich nie znajdziemy? - To już nie wiem jak. Jakby były barany, tobym wiedział. Nagle Jacek, który przypadkiem spojrzał przed siebie, wykrzykn±ł: - Co tam widać? - A to wła¶nie to wielkie miasto! - odrzekł chłop. - Czemu¶ tego od razu nie powiedział? - A bo pytali¶cie o drogę! Ale kiedy widać miasto, to już pewnie traficie. - Z pewno¶ci±! ChodĽ, Placek! - Niech was Bóg prowadzi. - Do widzenia! - A b±dĽcie zdrowi - wołał za nimi chłop. - Zamartwiłbym się, gdyby wam się przygodziło co złego. I za¶miał się bardzo serdecznie.
12 listopada to również rocznica kinowego debiutu Jarosława i Lecha Kaczyńskich w "O dwóch takich co ukradli Księżyc" 12 listopada może być dniem wolnym za 11 listopada 2018 - taki pomysł PiS-u został właśnie przegłosowany. Inicjatywa radnego Prawa i Sprawiedliwości - Pawła... 24 października 2018, 18:45 Jak firma OKNOPLAST podbija europejskie rynki – Zależy mi na jakości i wyglądzie, a nie niskiej cenie – tak mówił Adam Placek, założyciel firmy OKNOPLAST. Mikołaj Placek również podziela tę samą filozofię 3 października 2019, 14:56 "Święto" 12 listopada pokrzyżowało im ślubne plany. Muszą czekać do... stycznia Łatwiej obliczyć, ile wolne 12 listopada kosztowało polską gospodarkę, niż opisać rozgoryczenie Mateusza i Mirki, którym przerwa w pracy sądu zniszczyła... 25 listopada 2018, 9:07 Dodatkowy dzień wolny 12 listopada. Sprawdź czy poza dniem wolnym nie należą ci się inne świadczenia Dodatkowy wolny dzień w poniedziałek 12 listopada - ze względu na pospieszny tryb jego wprowadzania - może dostarczyć kłopotów nie tylko pracodawcom, ale i... 16 listopada 2018, 8:43 Atrakcje na 12 listopada. Sprawdź, co jest czynne W poniedziałkowe popołudnie, mimo że 12 listopada został ustanowiony dniem wolny, można odwiedzić kilka wrocławskich atrakcji. Zobacz, co jest dziś czynne. 12 listopada 2018, 13:18 Wrocław: Prognoza pogody na 12 listopada. Sprawdź Wciąż trwa złota, polska jesień. Chociaż poranki i wieczory są już chłodniejsze, to w ciągu dnia temperatura w dalszym ciągu utrzymuje się na poziomie 15-16... 12 listopada 2018, 9:10 Sklepy 12 listopada. Czy 12 listopada sklepy są otwarte? Jakie sklepy są dzisiaj otwarte? [SKLEPY OTWARTE DZISIAJ SKLEPY 12 LISTOPADA. Sklepy 12 listopada. Czy 12 listopada sklepy są otwarte? Jakie sklepy są dzisiaj otwarte? Po świątecznej niedzieli wielu z nas odpowiada... 12 listopada 2018, 8:36 Sklepy 12 listopada. Czy 12 listopada sklepy są otwarte? [SKLEPY OTWARTE - GDZIE ZROBIĆ ZAKUPY 12 LISTOPADA?] SKLEPY 12 LISTOPADA. Czy sklepy są otwarte 12 listopada? Czy poniedziałek 12 listopada jest handlowy? Które sklepy są otwarte w poniedziałek 12 listopada? Oto... 11 listopada 2018, 15:06 Zmiany w MPK w najbliższych dniach Remonty torowisk oraz w poniedziałek dzień wolny od pracy. MPK informuje w związku z tym o zmianach w kursowaniu tramwajów i autobusów. 10 listopada 2018, 10:10 Niedziele handlowe Listopad 2018. Sklepy otwarte 11 i 12 listopada [NIEDZIELE HANDLOWE W LISTOPADZIE 2018, OTWARTE SKLEPY i NIEDZIELE HANDLOWE LISTOPAD 2018. Czy niedziela 11 listopada 2018 jest handlowa? Czy poniedziałek 12 listopada 2018 jest handlowy? Które sklepy będą otwarte w... 10 listopada 2018, 6:20 Sklepy 12 listopada. Otwarte sklepy i zamknięte sklepy w poniedziałek 12 listopada [SKLEPY - GDZIE ZROBIĆ ZAKUPY 12 LISTOPADA?] Sklepy 12 listopada. Otwarte sklepy i zamknięte sklepy w poniedziałek 12 listopada. Czy sklepy w poniedziałek 12 listopada są otwarte? Czy jest zakaz handlu 12... 9 listopada 2018, 19:34 12 listopada wolny od pracy. Gdzie będzie pracować Poczta Polska? [LISTA MIEJSC] Sejm ustanowił 12 listopada wolnym od pracy. W poniedziałek będzie Święto Narodowe z okazji stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Tego dnia większość... 9 listopada 2018, 10:22 12 listopada Święto Narodowe. Czy będą lekcje w szkołach? Ministerstwo Edukacji Narodowej przypomina, że w związku z uchwaleniem przez Sejm ustawy o ustanowieniu Święta Narodowego z okazji setnej rocznicy odzyskania... 9 listopada 2018, 9:51 12 listopada wolny od pracy. Czy przychodnie będą otwarte? [CZY LEKARZE PRACUJĄ 12 LISTOPADA] Ministerstwo Zdrowia wydało oświadczenie, w którym informuje czy ze względu na uchwalone w ekspresowym tempie święto narodowe będzie działała służba zdrowia.... 8 listopada 2018, 18:20 12 listopada wolny od pracy. Sklepy 12 listopada będą otwarte czy zamknięte? [HANDEL - GDZIE ZROBIĆ ZAKUPY 12 LISTOPADA?] 12 listopada jest oficjalnie świętem narodowym z okazji 100. Rocznicy Odzyskania Niepodległości. 12 listopada będzie dniem wolnym od pracy. W poniedziałek, 12... 8 listopada 2018, 16:22 Jak będą kursować pociągi w poniedziałek 12 listopada? Rozkład jazdy pociągów PKP Intercity w tym dniu nie zostanie zmieniony. 8 listopada 2018, 16:20 Sejm przegłosował 12 listopada wolny od pracy. Gdzie zrobisz zakupy? [OTWARTE SKLEPY 12 listopada będzie wolny od pracy! Sejm przegłosował w środę projekt ustawy o Święcie Narodowym z okazji 100-lecia niepodległości. Przyjęto również poprawki... 7 listopada 2018, 19:10 12 listopada. Wolne ustanowione z naruszeniem zasad państwa prawa Sejm uchwalił ustawę o święcie narodowym z okazji 100. rocznicy odzyskania niepodległości Polski, ustanawiającą 12 listopada br. dniem wolnym od pracy. To... 7 listopada 2018, 16:30 12 listopada - dodatkowy dzień wolny. 7 listopada Sejm zmienił, a prezydent podpisał ustawę W środę po godzinie 14 posłowie zajęli się senackimi poprawkami do ustawy ustanawiającej poniedziałek 12 listopada dniem wolnym od pracy. Czasu było niewiele, a... 7 listopada 2018, 7:53 12 listopada sklepy będą zamknięte? Handlowcy: Wiele osób chętnie spędzi ten dzień z rodziną w centrum handlowym Nadal nie wiadomo czy 12 listopada będzie świętem narodowym, czy część Polaków pójdzie do pracy a reszta będzie wypoczywać. Nie wiadomo też czy w najbliższy... 6 listopada 2018, 13:53 Śmiertelny wypadek na Strzegomskiej we Wrocławiu. Algierczyk uderzył w betonowy filar Tragiczny w skutkach wypadek we Wrocławiu. Doszło do niego z czwartku na piątek (1/2 listopada 2018) około północy na ulicy Strzegomskiej. W wypadku... 2 listopada 2018, 14:48 Środa 31 października - wolne w szkołach i na uczelniach? To zależy od dyrekcji W części szkół w środę 31 października nie będzie lekcji, podobnie jak w piątek 2 listopada. To decyzja dyrekcji tych placówek. 30 października 2018, 13:17
Naukowcy rozwiązali zagadkę braku skalno-lodowych pierścieni Jowisza. Sprawie przyjrzał się zespół astrofizyków pod kierownictwem profesora Stephena Kane'a z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Wyniki badania mają zostać wkrótce opublikowane w periodyku naukowym "Planetary Science"Od dawna zastanawiało nas, dlaczego Jowisz nie ma niesamowitych pierścieni, które zawstydziłyby te Saturna. Gdyby Jowisz posiadał pierścienie, wydawałyby się nam jeszcze jaśniejsze, ponieważ planeta ta jest bliżej Ziemi niż Saturn – podkreśla profesor odkryli przyczynę braku pierścieni Jowisza. Winne są cztery księżyceOkazuje się, że powód braku ogromnych pierścieni Jowisza jest stosunkowo prosty. Naukowcy przeprowadzili symulację komputerową, która wykazała, że planeta nie posiada ogromnych pierścieni, ponieważ ich formowaniu zapobiegają jej cztery główne księżyce: Ganimedes, Europa, Io oraz że galileuszowe księżyce Jowisza, z których jeden – Ganimedes – jest największym księżycem w naszym Układzie Słonecznym, bardzo szybko zniszczyłyby wszelkie duże pierścienie, które mogłyby się uformować. Wokół masywnych planet często powstają się sporych rozmiarów księżyce, co uniemożliwia im posiadanie ogromnych pierścieni – podkreśla się, że największa planeta Układu Słonecznego posiada mniejsze pierścienie, podobnie jak Neptun i Uran. Są one jednak trudne do zauważenia przy pomocy tradycyjnych teleskopów. Słabo widać je nawet na najnowszych fotografiach wykonanych przez Kosmiczny Teleskop Jamesa mieliśmy potwierdzenia, że faktycznie istnieją, dopóki nie minęła ich sonda kosmiczna Voyager. Wcześniej zakładaliśmy, że tam są, ale nie mogliśmy ich zobaczyć – relacjonuje profesor Kane."Pierścienie są dla nas niczym ślady krwi na miejscu zbrodni"Badacze podkreślają, że pierścienie formujące się wokół planet są bardzo interesującym zjawiskiem z naukowego punktu widzenia. Istnieją przypuszczenia, że pierścienie wokół Urana powstały w wyniku jego zderzenia z innym ciałem nas, astronomów, pierścienie są niczym ślady krwi na miejscu zbrodni. Pierścienie gigantycznych planet stanowią dowód na to, że musiało w tym miejscu dojść wcześniej do jakiejś katastrofy – podsumowuje profesor także: Jasny błysk na Jowiszu. Tajemniczy obiekt uderzył w planetęOceń jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze przykre, że nie ma tych i widz...3 dni temuOkazuje się, że największa planeta Układu Słonecznego posiada mniejsze pierścienie, podobnie jak Neptun i Uran. Są one jednak trudne do zauważenia przy pomocy tradycyjnych teleskopów. Słabo widać je nawet na najnowszych fotografiach wykonanych przez Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba. ja to przepraszam a teleskop webba został zbudowany i wysłany w przestrzen zeby co ogladał najblizsze otoczenie Ziemi? Ksiezyc czy po to aby zaglądał w kosmos tak daleko w przeszłosc jak tylko pozwoli na to piosenkarka karin park odpisała mi na fb ,że ziemia jest płaska, mam z tego dowód w galerii dowodów na deviantart Jon Hukh oraz na fbCzy Amerykany byli na Ksiezycu?Polacy ukradli 🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣,,Naukowcy,,, ,,specjaliści,,,autorytety,,...kolejne spekulacje ujęte w ,,mądre,,słowa. Przyjdą następni, ustalą co innego. Tak na prawdę tylko Sokrates i blondynki mają rację: ,,wiem, że nic nie wiem,,...Ja się zastanawiam, jak Ziemia może być płaska, skoro jest pusta w środku? A może jest i płaska i pusta jednocześnie? No bo przecież jest całkowicie niemożliwe, żeby była kulą - no bo tak się nie godzi ;-)Na której planecie czy pierścieniu czeka nas życie wieczne?Pierścienie mogło ukraść dwóch takich, co ukradli nosi pierścienie a on jest katastrofa. Naukowiec ma rację Obcych na Ziemi nie ma,ale wiem ze po mnie wroca"Wokół masywnych planet formują się sporych rozmiarów księżyce, co uniemożliwia im posiadanie sporych pierścieni". Czyli wokół Saturna, drugiego pod względem masy, nie formują się spore księżyce, albo Saturn nie ma sporych pierścieni, albo Saturn nie jest masywną planetą. Każda opcja przeczy tej tezie. Ziemia jest płaska i Jowisz nie istnieje. To wszystko to opowieści szatana
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY w którym Jacek i Placek po rozmowie z Niewidzialnym ukradli z nieba księżyc Wiatr igrał nimi, jak wielki kot małą igra myszą, podrzucał ich w górę, wywracał w powietrzu albo niósł tuż przy ziemi. Drzewa wyciągały ramiona, aby, ich pochwycić, wody, świetliste w księżycu, rozpościerały się jak srebrne płótna, oczekując ich upadku. Potężny olbrzym jednakże, wichr, urodzony gdzieś na morzu, a lecący ku górom, nie pragnął ich śmierci, bo nagle się uciszywszy, złożył ich lekko i bez najmniejszej krzywdy w jakimś zapuszczonym ogrodzie. Chłopcy uwolniwszy się od swojego żagla, lecz cisnąc go do piersi z wielkiej wdzięczności, odurzeni jeszcze i zdyszani, uczynili to, czego by byli nigdy nie uczynili przed dziesięciu laty; padli na kolana i modlili się gorąco. Serca aż w nich śpiewały z wielkiej radości, a dokoła jakby radowały się z nimi drzewa, co obudzone pierwszym powiewem daleko, daleko rodzącego się świtu, szemrały ze sobą, dziwiąc się tej napowietrznej jeździe istot bezskrzydłych. Rozejrzeli się, nauczeni już ostrożnością, i ujrzeli opodal zapadły, ku ostatniej ruinie chylący się pałac, zarosłe i zapuszczone szpalery ogrodu, zżarte przez deszcze i liszajami mchów pokryte kamienne figury. Okiennice powypadały z zawias, zaledwie trzymając się na jednej, drzwi były otwarte, a po marmurowych, spękanych schodach pięły się ku pałacowi zielska, aby w nim zamieszkać i zagłuszyć go ostatecznie. Rozpadała się kawałami marmurowego ciała świetna kiedyś fontanna, której zabrakło już nawet paru kropel wody na łzy, aby opłakać śmierć tego domu. W pierwszych promieniach słońca ujrzeli chłopcy dokładnie te ruinę. - Smutny to jakiś dom, w którym od dawna nikt nie mieszka! - rzekł Jacek. - O, bracie, wydaje mi się on zaczarowanym zamkiem po dziesięciu latach niewoli. Odpoczniemy tu, a potem, kiedy się znowu staniemy podobni do ludzi, powędrujemy do naszej matki. - O, tak - wykrzyknął gorąco Placek - cud jakiś nas wybawił. Zatrzymajmy na zawsze tę płachtę, co nas tu przyniosła. Trzeba by wejść do tego domu, ale ja już niczemu nie dowierzam. Jeden z nas ostrożnie wejdzie i zbada, czy nam kto tam jakiej nie gotuje zdrady. - Ja pójdę! - rzekł Jacek. - Dobrze, a ja będę czuwał w ogrodzie, aby nas kto nie zaskoczył. Smutny to jakiś dom, boję go się, Jacku. Może lepiej tam nie wchodzić? - Wejdźcie spokojnie! - ozwał się jakiś głos tuż przy nich. - Boże! - krzyknął Jacek. - Uciekajmy! - zawołał Placek. - Zostańcie - mówił głos. - Nikt wam tu żadnej nie uczyni krzywdy. - Nie możemy wierzyć nikomu! - Klnę się imieniem Boga żywego, że nic złego wam się nie stanie! - zawołał głos uroczyście. - Kto jesteś ty, co przemawiasz? - Jestem nieszczęśliwy. - Czy nie możesz się ukazać? - Na tym właśnie polega moje nieszczęście. - Czy jesteś duchem? - O, nie! Jestem człowiekiem, który nie posiada ciała. - A cóż się stało z twoim ciałem? - Długa to jest historia, którą wam opowiem. Wejdźcie do tego domu, w którym i ja mieszkam. Jesteście panem tego pałacu. - Powiedziałeś, że nie uczynisz nam krzywdy! - Przysiągłem wielką przysięgą, czemu mi nie wierzycie? - Wierzymy ci, ale jęczeliśmy w długiej niewoli i lękamy się wszystkiego. - Mnie się nie lękajcie, bo i ja jestem w niewoli. Widzę, że jesteście wynędzniali i zagłodzeni, więc zamieszkajcie u mnie. Wielka będzie moja radość, bo dawno już nie widziałem człowieka, a wy znajdziecie odpocznienie. Potem uczyńcie, co zechcecie. - Gdzie się znajdujesz, panie? - Przed wami, o dwa kroki przed wami. Patrzcie, poruszę ręką to zielsko z czerwonym kwiatem. Czy widzicie, jak się chwieje? - Widzimy... - Tu stoję. Teraz się zwrócę w stronę domu, a wy patrzcie na ziemię: tam, gdzie się trawa ugina, tamtędy ja przechodzę. Chłopcy, baczni na wszystko, poszli powoli, powoli bowiem szedł Niewidzialny. Dziwne ich ogarnęło uczucie, kiedy szli za kimś, kogo nie ma. Niewidzialny jednak przysiągł na Boga i przemawiał głosem, który się wydawał uczciwy. Poczuli, że wstąpił na schody, a po westchnieniach poznali, że stąpa po nich z trudem. Weszli do komnat, w których słońce złociło nędzę ścian, wklęsłość podłóg i wydęcia pułapów. Najwyraźniej słyszeli teraz "jego" kroki. - Oto mój dom - rzekło powietrze - rozgośćcie się! Znajdowali się w obszernej sali, w której zachowały się nieliczne sprzęty: łoże z baldachimem, szafy opasłe i ciężkie, i obrazy, na których czas, malarz smutny, poczernił i pogasił świetne może kiedyś kolory. Z pułapu zwisał ogromny świecznik, kiedyś gorejący, dziś ślepy ł ciemny. W posadzce widać było szerokie pęknięcia, jakby tu było serce tego domu, skazanego na zagładę, co się z rozpaczy rozpęka. - Młodzieńcy - rzekł głos - tutaj przebywam czekając zmiłowania. Podajcie mi ręce na powitanie, och, podajcie. Tyle było rzewnego smutku w tym głosie, że oni bez wahania wyciągnęli dłonie i drgnęli, dotknąwszy jakichś rąk niewidzialnych, zdaje się, że do starego należących człowieka, bo były drżące i kościste. - Usiądźcie - mówił głos. - Chciałbym was ugościć, ale nie wiem, co się stało z moją liczną służbą. Dawno już jej nie widziałem. Możecie się jednak sami pożywić, jeśli taka wasza wola: w ogrodzie jest wiele owoców i wiele zwierzyny. Ja mogę ją łatwo łowić gołymi rękami, idąc ku niej pod wiatr, bo mnie nie widzi. Jeśli chcecie pokrzepić siły winem, znajdziecie go wiele jeszcze w piwnicy. O, młodzieńcy! zostańcie ze mną czas niejaki, uczyńcie mi tę łaskę niezmierną. Jesteście dziwnie podobni. Skąd macie we wzroku tyle powagi? Wyglądacie tak, jakbyście mieli po osiemnaście lat, a ból wasz wygląda starzej. - Wycierpieliśmy wiele! - rzekł Jacek. - I ja wycierpiałem niemało, i ja jestem młodzieńcem takim jak wy. - Myśleliśmy - rzekł Placek - że słyszymy głos starca. - O, nie - ozwał się Niewidzialny - jestem w pełni sił. Miałem lat dwadzieścia, kiedy postradałem moje ciało. - Jak to się stać mogło? - zapytał Jacek. - Usiądźcie, a powiem wam wszystko o tym nieszczęściu przeraźliwym, jakiego nikt chyba jeszcze nie doznał. Oni usiedli na czarnym dębowym, rozłożystym krześle, patrząc pilnie w tę stronę, skąd głos przylatał: zapewne i "on" usiadł, bo drugie krzesło poruszyło się samo. - Nie pamiętam już, ile to lat temu - mówił znużony głos - może osiemdziesiąt, a może nawet sto, pałac ten rojny był i strojny. Wiele się tu odbywało uczt, festynów i turniejów, a ja, młody i szczęśliwy, przewodziłem zabawom w pałacu i łowom w moich kniejach. Jestem bliskim krewnym miłościwego naszego króla, panem bogatym i dostojnym. Wtedy postanowiłem znaleźć sobie żonę i wybrałem księżniczkę piękną i uroczą, którą miłowałem bardzo. Odrzuciła ona jednak wszystkie moje dary i moją miłość przenosząc nade mnie jedno książątko, niezmiernie bogate, nie wiedząc, że jest to człowiek bez czci i sumienia, co z poddanych ostatnią kroplę potu wyciska, a nawet gorzki ich chleb zamienia na złoto. Opętała go tak przeraźliwa żądza skarbów, że się pławił w złocie i coraz namiętniej go pożądał. Oby go ciężka spotkała kara za te łzy i nieszczęścia, których był sprawcą... - O, Boże! - zakrzyknął Jacek. - Już go spotkała ta kara - rzekł Placek. - Jak możesz o tym wiedzieć, młodzieńcze? - zapytał głos. - W naszej wędrówce przez dalekie ziemie - mówił Placek - omal nie padliśmy śmiercią z rąk księcia złotych ludzi. Mieszka on wśród niezmiernych skarbów, tknięty na rozumie i pożera złoto. - To on! - zakrzyknął głos. - Pobiła go mściwa krzywda ludzka. - Czy to on jest sprawcą i twego nieszczęścia? - Nie - mówił głos - ja sam je na moją sprowadziłem głowę. Słuchajcie tylko! Kiedy się przekonałem, że mojej umiłowanej damie wielkie grozi niebezpieczeństwo, gdyż złoty książę miał zamiar obrabowawszy ją ze skarbów zabić po ślubie, postanowiłem przedtem zabić jego. Nie mogłem jednak tego uczynić w żaden sposób: wyzwałem go na walkę, ale mi nie stanął, unikał mnie tchórzliwie i ukrywał się na swoim zamku wśród skarbów, tak że nikt nie miał do niego dostępu. Gniew i wściekłość kąsały moje młode serce, na domiar wszystkiego napadał on z czeredą swoich strasznych i na wszystko gotowych sług na moje włości, zabijał ludzi i niszczył wszystko ogniem i mieczem. Wtedy, zapamiętawszy się w złości, postanowiłem go zgładzić za wszelką cenę. Zasłyszałem o jednym czarowniku, co na wszystko miał sposoby, i kazałem go wołać. Naznaczył mi spotkanie o północy w ciemnym lesie, lecz mimo gęstych mroków i mimo tego, że serce moje nie zna trwogi, zadrżałem, ujrzawszy maszkarę piekielną, co miała po dziesięć palców u rąk, jedno oko na czole, a drugie na tyle głowy. - Matko Najświętsza! - krzyknął Placek. - My jego znamy. Glos jęknął. - Jak... jak to... może być?... - Byliśmy u niego przez dziesięć lat w niewoli! - Niezbadane są wyroki boskie - mówił głos z niezmiernym wzruszeniem. - Ja go szukam może osiemdziesiąt, może sto lat. I wy wiecie, gdzie go można znaleźć? - Wiemy, panie, ale niech cię Bóg przed nim strzeże! Powiedz, powiedz czym prędzej, co ci się z nim zdarzyło?... - Och, serce mi bije... Zaraz, zaraz... Zdarzyła się rzecz straszliwa. Za wielkie skarby dał mi on czarodziejską maść, którą miałem się natrzeć, aby się stać niewidzialnym. Łatwo by mi było wtedy dotrzeć do złotego księcia i zabić go. Dał mi też za sto pereł zaklęcie, wypisane na brzozowej korze, które trzeba było następnie przyłożyć do serca, aby z powrotem odzyskać ciało. - Straszne, straszne rzeczy! - szepnął Jacek. - Najstraszniejsze rzeczy potem dopiero się zdarzyły. Wróciłem do pałacu, natarłem się maścią i ciało moje zniknęło. Przeglądałem się w zwierciadle i nie ujrzałem już siebie. Wielka była moja radość, a zemsta moja zapłonęła żywym ogniem. Zaklęcie na brzozowej korze ukryłem w tej sali, w której teraz tu siedzimy, i wziąwszy sztylet poszedłem do zamku złotego księcia. Łatwo się tam dostałem, nikt mnie nie widział, ale zwietrzyły mnie jego psy. Ujadanie ich zwróciło uwagę wszystkich, więc zaczęli patrzeć zdumieni na mój nóż, który jakoby sam wędrował w powietrzu; pachołkowie, chcąc schwytać nóż, dotknęli mojej ręki i wszystko się wydało, ponieważ osaczony począłem złorzeczyć i ciskać klątwy na jego głowę. Książę śmiał się do rozpuku i rzekł: "Zanim ty tu przyszedłeś, przyszedł do mnie ten czarownik, co cię tej sztuki nauczył, i sprzedał mi twoją tajemnicę. Ha! ha! A kiedy ty tu wędrowałeś piechotą, aby nie zdumiał nikogo widok konia, co bieży bez jeźdźca, ja posłałem konnych do twojego pałacu, aby cisnęli w ogień zaklęcie na brzozowej korze". "Kłamiesz! - zawołałem - nikt nie wie, gdzie je ukryłem!" Serce we mnie zamarło, kiedy on zawołał: "Czarownik mi wskazał miejsce!" Wtedy krzyknąłem: "Zabij mnie!" On zaś na to: "Po co cię mam zabijać? Chodź teraz bez ciała, aż do śmierci, bo czarownika już nie znajdziesz. Poleciał na miotle na koniec świata". Wypuścili mnie i wytrącili za bramę. Biegłem do pałacu w śmiertelnym przerażeniu. Och! och! na ognisku ujrzałem spopielały ślad brzozowej kory... - Boże! Boże! - szepnął Jacek. - Widać, to on mnie pokarał za to, że chciałem sam sobie wymierzyć sprawiedliwość. - I co uczyniłeś, panie? - zapytał drżącym głosem Placek. - Dwakroć jeszcze - zadrżał głos - próbowałem dostać się do jego zamku, a nie chcąc się zdradzić widokiem broni, której nie mogłem uczynić niewidzialną, postanowiłem go udusić we śnie. Nie mogłem już jednakże przedostać się przez bramę, albowiem książę kazał pozawieszać na niej ogromne pająki, które zasnuły ją siecią. Gdybym jej był tknął, nawet niewidzialny, byłbym ją przerwał i w ten sposób książę byłby ostrzeżony. Potem książę gdzieś znikł, udawszy się na rozboje w dalekie kraje, i słuch o nim zaginął... - A cóżeś ty, panie, uczynił? - Najpierw chwyciła mnie dzika rozpacz: oszalałem i z piekielnym krzykiem biegałem po pałacu, wołając o ratunek. Wtedy to zapewne rozbiegli się przerażeni moi słudzy, co słysząc mój głos, a nie widząc mojej osoby, myśleli, że mnie czart opętał, bo kiedy zmogła mnie rozpacz i wszystkie odebrała mi siły i kiedy obudziłem się po wielu dniach z odrętwienia, nikogo już nie było przy mnie. Od tego czasu jestem sam... Od tego czasu płaczę... Wszyscy myślą, że umarłem, a ja żyję i jestem młody i piękny! O, młodzieńcy! Od tego czasu pierwszy raz widzę ludzi, bo ujrzałem was. Widać, że jest jeszcze nade mną łaska boska, widać, że jest jeszcze... Jeśli wy wiecie, gdzie przebywa podstępny i ohydny czarownik, może jeszcze ujrzę siebie samego; oddam mu wszystko, co posiadam, za to zaklęcie, które mi ciało przywróci! Gdzie on jest? Gdzie on przebywa?! - Panie - mówił z wielkim współczuciem Jacek - gdybyś go nawet i znalazł, cóż ci pomoże? Jest to potwor bez serca, a ty już nie masz złota. - Nie mam - jęknął głos. - Unieśli je moi dworzanie i słudzy. Pójdę jednak w najdalszą nawet drogę, choćbym miał w niej zginąć, bo i cóż mi po takim życiu, co nie jest życiem? Czy znacie drogę? - Wiemy, gdzie jest jego mieszkanie, bo przez lat dziesięć, schwytawszy nas podstępnie, zadręczał nas tam i zamęczał, lecz jak by tam trafić, nie wiemy... - Och, och! - załkał głos. - Jak to być może? Czy nie macie nade mną litości, czy mówicie rzeczy kłamliwe? - Mamy litość nad tobą, nieszczęśliwy panie, i nie kłamiemy. Drogi jednak nie znamy, gdyż uciekliśmy przez powietrze cudownym sposobem za pomocą tej oto płachty. Jacek rozwinął sztandar czarnoksiężnika i trzymał go przed sobą. - Co oznacza ten wzór? - Czarownik zawiesił to na szczycie swojej wieży, pusząc się, że to jest znak jego władzy. Na dowód, panie, że mówimy prawdę, racz spojrzeć: oto czerwoną farbą albo może krwią nietoperzy napisał on tu jakieś znaki. Rozpostarł płachtę przed sobą: - Oto tu! - rzekł. Nagle wielki krzyk rozdarł powietrze, a Niewidzialny porwał zapewne płachtę w swoje ręce, bo zaczęła fruwać sama w powietrzu. - O, Boże! - wołał głos - to jest zaklęcie, jego zaklęcie!... Chłopcy wstrzymali oddech. - O, serce moje, gdzie jest moje serce? - płakał głos i śmiał się równocześnie. Płachta poczęła dziwne wyprawiać ruchy, chłopcy widzieli, jak się mnie i zwija w fałdy, jak wreszcie niewidzialne ręce przyciskają ją do niewidzialnych piersi. Serca w nich bić przestały: przed nimi zaczęły się mglić powiewne, ledwie oczom widne zarysy ludzkiej postaci. - Czy widzicie mnie? - wołał głos, zarazem pełen rozpaczy i nadziei. - Niezupełnie jeszcze, panie - krzyknął szybko Jacek - ale już wychodzisz z powietrza. - Och! och! - drżał głos coraz jaśniejszy. Minęła długa chwila strasznego oczekiwania, aż wreszcie z błękitności, złotem słońca zalanej, wyszedł człowiek bardzo stary, cały żółty, jak pożółkła kość słoniowa, łysy i pomarszczony, z długą brodą, drżący pod ciężarem wieku i długiego nieszczęścia, w spłowiałym i wypełzłym, kiedyś bogatym stroju. - Oto jestem! - rzekł cichym głosem, bo radość nadludzka pozbawiła go tchu. - Witamy cię, panie! - powiedzieli chłopcy. - I ja was witam, dobroczyńcy moi, najszlachetniejsi wśród ludzi, druhowie ukochani! Co jest moje, do was należy, wraz z moim sercem. Zostańcie u mnie, jak długo wasza wola. Zakwitnie ten dom i napełni się weselem! Lasy napełnią się wrzawą naszych łowów. O, bracia moi! Dwóch was było dotąd, od tej chwili przybył wam brat trzeci. Nazywajcie mnie bratem! - Nie śmiemy, dostojny panie! - rzekł cicho Jacek. - Czemuż to? - zawołał drżącym głosem. - Wszak niemal w jednym jesteśmy wieku. - O, Boże! - szepnął Placek. Jacek spojrzał na niego porozumiewawczym wzrokiem, jakby go chciał ostrzec, aby nie burzył złudzeń tego nieszczęśliwego. Stary człowiek zaś rzekł wesoło: - Siły mnie opuściły z wielkiego szczęścia, ukochani moi... Nogi drżą pode mną, wiec usiądę, a wy uczyńcie mi wielką łaskę i z komnaty, co się tu obok znajduje, przynieście mi zwierciadło. - Po co ci ono, panie - rzekł głucho Jacek - zawierz naszym oczom. Jesteś piękny i rześki. - Tym bardziej chcę ujrzeć tego, którego nie widziałem tyle, tyle lat. - Panie! - szepnął Placek. On zaś rzekł niecierpliwym głosem, do rozkazywania nawykłym: - Zwierciadło, natychmiast przynieście zwierciadło! Chłopcy pochylili głowy, aby nie widział łez, które im się w oczach zakręciły. Poszli powoli i za chwilę, drżąc całym ciałem, przynieśli zblakłe zwierciadło i postawili je przed nim. Nieszczęśliwy człowiek spojrzał zachłannie, potem nagle zamknął oczy, otworzył je znowu i twarz zbliżył do srebrnych zwierciadlanych tafli. - Co to znaczy?... - szepnął. Chłopcy milczeli smutno. - To zwierciadło jest umarłe albo źle odbija... Bracia moi! Kto jest ten zgrzybiały człowiek? Chłopcy nic nie odrzekli odwracając głowy. - Kto mnie zaczarował? - wołał on rozdzierającym krzykiem. - Kto ze mnie uczynił starca? - Czas, który nie zna litości - szepnął Jacek. - Nie płacz, panie. On jednak począł płakać cicho, potem podniósłszy z trudem płachtę czarodziejską zarzucił ją na zwierciadło. Spojrzał na nich i szepnął: - Módlcie się za mnie... Chłopcy rzucili się ku niemu chcąc go podtrzymać, bo się słaniał, on jednak uśmiechnął się tylko i oddał Bogu ducha. - Biedny, nieszczęśliwy człowiek! - szepnął Jacek po długiej chwili. - Wiele wycierpiał, ale teraz sobie odpocznie. Pomódlmy się za tę biedną duszę. - Przeklęty czarownik! - zawołał Placek. - Namówił on tego nieszczęśliwego człowieka do strasznej rzeczy, ale i na niego przyjdzie jego kres. Módlmy się, bracie... Cichość była wielka w zapuszczonym jak las ogrodzie, kiedy w dole wykopanym wśród zdziczałych róż złożyli chłopcy ciało człowieka, co był niewidzialny. Wróciwszy do smutnego pałacu, milczeli długo, wreszcie zapytał Placek: - Czemu umarł ten człowiek? - Z żalu za straconą młodością - rzekł Jacek. - Czy młodość jest takim skarbem? - Widać, że tak jest i że wiedzą o tym ci, co ją utracili bez pożytku. - Jakie to szczęście, że my jesteśmy młodzi! Mówiąc to Placek zbliżył się do wielkiego zwierciadła, zdjął z niego czarodziejską płachtę i długo patrzył. - Nie poznaję siebie, Jacku! - rzekł zdumiony. Spojrzał Jacek i też długo patrzył. - Tak - powiedział cicho - nie widzieliśmy się wiele lat. Byliśmy mali, teraz wyrośliśmy ogromnie; byliśmy zawsze wygłodzeni, ale teraz wyglądamy jak dwa cienie. Widziałem wiele razy w wodzie odbicie mojej twarzy, ale dzisiaj... - Czy dzisiaj jest inna? - Zdaje mi się, że jest inna... - Czy twarz może się aż tak bardzo zmienić? - Twarz? Myślę, że twarz się bardzo nie zmienia, ale coś, co jest poza nią i co wygląda przez oczy, jak przez szyby okna. - A cóż tam jest? - Nie wiem... nie wiem... Znowu spojrzeli w zwierciadło i patrzyli długo, chcąc przez oczy dojrzeć własne dusze, co dojrzały w cierpieniu i które wielka praca nauczyła pokornej mądrości. Po długiej chwili Placek, głęboko westchnąwszy, rzekł: - Czas nam wracać do matki... - Czas! - powtórzył Jacek jak echo. - Nie znaleźliśmy szczęścia na świecie. - Bośmy go nie szukali; szukaliśmy takiego kraju, w którym próżniactwo jest prawem. Głupi byliśmy, bracie Placku... - Przyznaję ci to z całego serca. Wracajmy! - Musimy odpocząć przede wszystkim. Zajmiemy ten pałac i przemieszkamy w nim czas dłuższy, a kiedy powrócimy do sił, pójdziemy tam, skądeśmy przyszli. - Wrócimy z wielkim wstydem... - To mnie najwięcej trapi, że nas wyśmieją. Wyszliśmy jako nędzarze, a wrócimy jako żebracy... - Czy jest na to jaka rada? - Nie wiem jeszcze, musimy o tym pomyśleć. Żebyśmy mogli przynieść do domu choćby bochenek chleba, już by mi było lżej. - Ach, a gdyby tak sto dukatów! - Skąd weźmiemy dukaty, kiedy z nas spadają nawet te wstrętne łachmany, w które nas czarownik przyodział. Zresztą, czy ja wiem? Tyle się nam zdarzyło przygód nieszczęśliwych, że może wreszcie kiedy zdarzy się i taka, co nas nakarmi i wzbogaci. - Mamy pałac... - Tak. Niewidzialny podzielił się z nami swoim dobytkiem, ale czy weźmiesz te ruiny na plecy i poniesiesz do Zapiecka? Chodźmy lepiej poszukać czegoś do zjedzenia, a na zmartwienia będzie czas. Obejrzymy nasze mieszkanie. - Będę się bał tutaj spać - mruknął Placek - tak tu pusto i przestronnie. Spali jednak w tym smętnym pałacu przez wiele nocy. Dawno już trawa porosła na grobie biednego człowieka, a oni nie mieli odwagi ruszyć w powrotną drogę. Przybyło im sił i ciała, wstąpiła w nich otucha. Zaczęli zapominać powoli o przebytych cierpieniach i znowu po ich pstrych głowach zaczął hulać wiatr. Patrzyli rozradowanym wzrokiem w słońce i w niebieskość nieba. - Czegoś ty się tak darł dziś w nocy? - zapytał raz Jacek. - Nie wiem, może dlatego, że mi się śniła ciotka koza; zagadała do mnie wielkim basem i chciała mnie tryknąć głową w brzuch. Co znaczy taki sen? - Wedle sennika egipskiego - rzekł Jacek - pewne jest, że się z nią ożenisz! - Ratunku! - wrzasnął Placek. - Byłaby z was dobrana para! - dodał Jacek. Wieczorami siadywali na marmurowych schodach pałacu i nasłuchując ptasich głosów i bajania niedalekiego lasu oglądali cudy, odbywające się na niebie. Jednego wieczoru wypłynął spoza drzew księżyc, poważnie zamyślony, i wędrował sobie powoli po niebieskiej drodze; miał twarz dziwnie dobrą i poczciwą, mile uśmiechniętą. Chłopcy patrzyli w niego ciekawym spojrzeniem, bo choć go widzieli wiele razy, nigdy nie patrzyli na niego dłużej. Wiedzieli, że jest, i to im wystarczało; teraz jednak, nie mając nic lepszego do roboty, przyglądali się jego podróży przez długie godziny. - Skąd on przychodzi i dokąd dąży? - pytał Placek. - Zdaje mi się - odrzekł Jacek - że mieszka za lasem, bo zawsze wychodzi spoza drzew: pewnie tam wśród nich śpi przez dzień jak sowa. Wędruje potem po niebie, bo to pewnie pasterz gwiazd, co ich pilnuje, aby która nie zgasła, a kiedy się zmęczy, to się chowa znowu między drzewa albo wpada do wody. Kiedyśmy byli nad jeziorem, wtedy widziałem, że mieszka w wodzie. - Musi być bardzo dobry... - Nie zawsze, bo czasem jest taki czerwony, jakby z gniewu. - A na kogóż on się może gniewać? - Nie wiem: może na gwiazdy, kiedy która wejdzie w szkodę... - W jaką szkodę? - Czy ja wiem? Już on tam dobrze na tym się rozumie. - I on tak zawsze wędruje? - Nie wiem, czy już był, kiedyśmy się urodzili, ale odkąd nasza pamięć sięga, to go zawsze widziałem na niebie. - Ja myślę, że on jest bardzo nowy, bo się świeci. - A czemu psy go tak nie lubią? - Pewnie dlatego, że im nie daje spać i wyprawia gębą dziwne miny. - Strasznie to jest śmieszna istota. A dlaczego czasem to go wcale nie ma? - Może odpoczywa i gdzieś śpi w wodzie. Czy ty myślisz, że to przyjemna robota łazić tak bez przystanku po całym niebie w nocy i do tego samemu? - Gdybyśmy byli księżycami, toby nas było dwóch, byłoby jaśniej. - Pewnie, ale psy wyłyby dwa razy głośniej. - To byłoby śmieszne! My mamy doskonałe gęby na księżyc. Patrz, jak on się śmieje! - On się zawsze śmieje, zresztą tu nie ma żadnego psa, więc mu wesoło. Ależ się świeci! Z czego też on jest zrobiony? - Ja myślę, że ze złota. - Ze złota? Czekaj no, Placku... Tak, tak... To, cośmy widzieli w zamku złotych ludzi, miało tę samą żółtą barwę, jaką ma on, a to było złoto. A, tak, tak!... Że mi też to nigdy nie przyszło do głowy! Umilkli, spoglądając, jak księżyc, do syta się napatrzywszy na to, co się stało przez dzień na świecie, zaczął się toczyć w dół jak złote koło. Dotknął czubów drzew i począł się chylić nisko ku ziemi. - Tam musi być woda - szepnął Jacek - on lubi spać w wodzie... Że też mi to nigdy nie przyszło do głowy... Placek! - Co takiego? - Jak myślisz, ile też można by zrobić dukatów z takiego złotego księżyca? - Nie wiem, nigdy nie widziałem dukata, ale pewnie bardzo wiele. - Sto można by zrobić? - Może nawet więcej, ale dobrze nie wiem, bo jestem śpiący... Tej nocy śniło się Jackowi samo złoto. Rano obudził się zamyślony, zamyślony przewałęsał się przez cały dzień i niecierpliwie wyglądał wieczora. Kiedy księżyc wypłynął na swoją nocną służbę, Jacek przypatrywał mu się pilnie i kręcił głową, zważywszy, że jest jakiś większy niż wczoraj i bardziej pełny. Przez długie godziny trwał w milczeniu aż do chwili, kiedy księżyc wtoczył się między drzewa. Jacek zapamiętał sobie, że zawsze schodzi ku ziemi w tym miejscu, gdzie rosną rozłożyste lipy. Skinął na Placka i rzekł cicho: - Chodź, Placek, mam ci coś ważnego do powiedzenia... Szeptali długo w noc. - Jeżeli się uda - rzekł wreszcie głośno Jacek - będziemy mieli z czym powrócić do Zapiecka. - Strasznie jesteś mądry! - zawołał z uznaniem Placek. - Ktoś z nas przecie musi być mądry - odpowiedział Jacek. - Jutro przeto o świcie pójdziemy w tę stronę, gdzie rosną lipy. Jeżeli poza nimi jest woda, to wszystko się uda. Byle tylko niebo było pogodne! Niebo, wedle jego marzenia, było następnego dnia bez skazy, lazurowe i przeczyste. Radość, świeża i rześka, napełniła cały świat i ich serca. Chłopcy gorączkowo przygotowywali się do drogi: obeszli wszystkie komnaty pałacu, przejrzeli się w zwierciadle, w którym dostrzegli dwóch dryblasów, dobrze już odżywionych i wypoczętych, po czym starannie złożyli płachtę czarnoksięską, którą Jacek niósł troskliwie, Placek zaś dźwigał dwa potężne kije, długie i giętkie. Poszli w stronę, w której rosły lipy, a kiedy już byli daleko, rzekł Placek: - Jacku! Zapomnieliśmy być na grobie Niewidzialnego... - Daj mi pokój - odpowiedział niecierpliwie Jacek - mam teraz inne zmartwienia! Placek zamilkł, ale obejrzawszy się ukradkiem, pożegnał ostatnim spojrzeniem dalekie już mieszkanie nieszczęśliwego człowieka i coś zaczął szeptać... Może modlitwę... Szli długo przez lesiste pustkowie, gorączkowo i szybko. - Zgadłem! - zawołał nagle Jacek. - Jest woda! W oddali istotnie błysnęło srebrnym blaskiem wygładzone przez słońce rozlewisko wody. Strumień, urodzony w lesie, rozszerzał się równomiernie i nabrawszy powagi, utworzył niewielkie jeziorko, licznie zamieszkane przez krzykliwe żabie tałatajstwo. Jezioro było płytkie i urocze. - To musi być tu - rzekł drżącym głosem Jacek. - Oby się tylko udało! - szeptał Placek. - Mamy wiele czasu - mówił Jacek - i dobrze się rozejrzymy. - Jak to zrobić? - zapytał Placek. - Jeszcze dobrze nie wiem, ale mamy cały dzień do namysłu. - A co będzie, jeśli nas dojrzy? - On się wcale nie boi ludzi, zresztą skąd się może domyślić, co go czeka? Przez myśl mu to nie przejdzie! - Tak, to naprawdę trudno przypuścić, że ktoś chce ukraść. - Milcz! - krzyknął Jacek. - Przecież jesteśmy sami! - A ptaki, a drzewa, a żaby? - Ach, prawda! - To pewnie wszystko jego przyjaciele... Ukryjmy się w trawie i ani pary z ust. - Jeść można? - Byłeś bardzo, swoim zwyczajem, nie zgrzytał zębami... Cicho! Wszystko przez dzień spało w słonecznym upale; czasem tylko bąk, wieczny włóczęga, potoczył się, bucząc, przez powietrze, zabrzęczała pszczoła albo też ryba, której się ni stąd, ni zowąd zachciało zobaczyć boży świat, cisnęła się z wody rozpryskaną tęczą. Cały świat pił słońce jak mocne wino, więc leżał w miłym odurzeniu, czekając deszczu wieczornej rosy. Kiedy zaś zaczęła padać, kwiaty rozchyliły purpurowe usta, prostowały się trawy, liście szumiały radośnie. Jacek wparł się spojrzeniem w niebo, które zaczęło się srebrzyć daleko, daleko. - Idzie! - szepnął. - Idzie!... - powtórzył Placek. - Będzie tu za jakie trzy godziny... Drżeli w niecierpliwym oczekiwaniu, coraz to spoglądając na niebo. Żaby poczęły rechotać, żadne bowiem stworzenie na świecie nie ma tyle do opowiadania, co żaby: od początku świata co wieczór gadają to samo, widać jednak, że niesłychane historie dzieją się w każdym stawie, bo gadaniu nie ma i nie będzie końca. Tego wieczora, widać, obgadywały księżyc, bo rejwach był pełen zachwytu. Kiedy księżyc minął szczyt nieba i dobrymi oczyma zmierzył stromą drogę, wiodącą na ziemskie niziny, Jacek szepnął: - Kiedy już zobaczymy, gdzie się ma zanurzyć, podejdziemy tam chyłkiem... Podstawimy sak i sprawa skończona. - A jeśli tam bardzo głęboko? - Ta woda nigdzie nie jest głęboka, żaby nie lubią głębi. - Och, jak mi serce bije! - To nic... Będziemy bogaci, Placku! Księżyc spojrzał z bliska poczciwym wzrokiem na ziemię; zaszumiały jakby na przywitanie drzewa, zaszemrała woda, złotą pieszczotą miesięcznego światła dotknięta, zakrzyknęły swoje senne pozdrowienia wodne ptaki, słysząc to żaby zapragnęły być najważniejsze i o trzy tony podniosły swoje trajkotanie. Księżyc jak pan dobry i łaskawy, co z dalekiej powraca podróży, uśmiechał się mile, w uśmiech całą szeroką swoją zamieniwszy twarz. - Uśmiecha się - szepnął Placek. - Nie widzi nas - rzekł Jacek. - Zniża się ku tej zatoczce, gdzie rosną wierzby. Prędzej, prędzej!... Jak dwa duchy i jak dwa srebrne cienie, pochyleni, kocimi ruchami sunęli przez bujne trawy. - Księżyc jak ptak, co się na skrzydłach waży, nim zapadnie na wody, chwiał się nisko, mądrymi, dobrymi oczyma patrzył w dal, jakby mu żal było, że za chwilę wszystko na świecie, co teraz za jego sprawą jest złote, poszarzeje i otuli się w mroku. Nie widział więc, że w tym miejscu, w którym co nocy zapadał w wodę na odpoczynek, dwa cienie rozpostarły ogromną płachtę, na dwóch zawieszoną kijach; na poły zanurzyli ją w wodzie, jak sak, i czekali nieruchomo, stężali w oczekiwaniu. Cienie stały po pas w wodzie, tak że w migotliwym świetle mogły udawać zarysy dwóch wierzbowych pni. Ujrzały je żaby i zrozumiawszy w bystrym rozumie, że tu się jakaś niesłychana gotuje nieprawość, zamilkły na chwilę ze zdumienia, nagle jednak podniosły taki rwetes, krzyk i lament, jak gdyby świat cały zapadał się w przepaść. Każda wykrzykiwała ostrzeżenie, lecz w złączonym, straszliwym zgiełku żadnego rozumnego nie można było dosłuchać się sensu. - Przeklęte żaby! - szepnął Jacek. - Już... już... - szepnął Placek. Księżyc, słuchając żabiego hałasu, uśmiechał się pobłażliwie i brzegiem swojego złotego kręgu dotknął wody. Nagle ucichło wszystko dookoła, jakby z przerażenia: przestały szumieć drzewa, zamarł szept wody. Księżyc, który już oczy przymykał, otwarł je jednak ze zdumienia, chcąc poznać, co się dzieje w całej naturze i skąd to nagłe milczenie. Wtedy zrozumiał... Za późno! za późno! Już był do połowy zanurzony w wodzie i złotym swoim ciężarem spadał w nią nieuchronnie. Drgnął i jakby się chciał dźwignąć... Na dobrej, poczciwej jego twarzy odbiło się przerażenie, w tym jednak momencie zamknął się nad nim sak, a chłopcy spotniali z nadmiernego wzruszenia, na ramionach oparłszy kije, z wielkim trudem dźwignęli go z wody i wyszli na brzeg z najdziwniejszą złotą rybą, jaką kto kiedykolwiek złowił na tym świecie. Coś się strasznego stało w tej chwili, bo zdawało się, że padł na ziemię niezmierny jakiś smutek i przygnębienie. Zbudził się wiatr i pognał, wykrzykując straszliwą nowinę, że ukradziono księżyc. Usłyszawszy to drzewa załamały ręce i w wielki, rozgłośny uderzyły płacz. Wody wydęły się gniewem i rozpaczą. Ptaki, odurzone snem, kwiliły żałośnie. Gwiazdy przybladły z trwogi i płakały złotymi łzami. Ludzie, którzy jeszcze nie spali, zadrżeli w sercach. Jeden tylko ozwał się radosny głos, ale przykry i niepokojący. - Ha! ha! ha! - zaśmiał się ktoś ohydnym śmiechem - nareszcie będzie mrok, mrok, mrok. Nie trzeba nam światła wśród nocy! Ha! ha! ha! Był to puszczyk. A po chłopcach przeszedł dreszcz. Poczuli w głębi dusz, że się za ich sprawą stało coś niegodnego. Zdawało im się, że zabierają, na swoją własność rzecz niczyją, nikomu niepotrzebną, złote cacko, a usłyszeli dookoła siebie żałosny płacz całej przyrody. Przerazili się swojego czynu. Takie mieli wrażenie, jak gdyby ukradli poświęcony przedmiot z kościoła albo jakby zdjęli wieczną lampę złocistą, co świeciła w niezmiernej świątyni świata przed ołtarzem usianym gwiazdami. Siedzieli w mroku i serca mieli struchlałe. Obok nich, owinięty płachtą, leżał uwięziony złoty ptak nieba, lampa świata, włodarz gwiazd, cudo tajemnicze, dobrotliwy, łaskawy, cichy księżyc. Przez przędziwo zmoczonej płachty siał się blask taki, jak świetlista mgła, bo ukradzione z niebiosów światło można splugawić i sponiewierać, ale nie można go zadławić, aby zgasło. Noc była ciemniejsza niż zwykle i pełna szumnych niepokojów, które dopiero dzień uciszył. Wraz ze wschodem słońca nabrali chłopcy odwagi; księżyc, widać, spał spokojnie i zapewne zamknął oczy, bo dzień był promienny. Jacek, po długiej ze sobą walce, przyczołgał się do związanej sznurem płachty, rozchylił ją ostrożnie i spojrzał zalęknionymi oczyma. - Jest! - szepnął. - Czy patrzy? - pytał Placek. - Nie wiem, widziałem tylko brzeg. Jest cały ze złota. - Co teraz? - szeptał Placek. - Weźmiemy go na ramiona i poniesiemy. Musimy zajść do jakiegoś miasta i tam go sprzedamy złotnikom. - A jeśli nas spytają, skąd go mamy? - Czy ja wiem? Powiemy, żeśmy go znaleźli, kiedy spadł z nieba. Ale stąd trzeba nam uciekać, tu nie jest bardzo bezpiecznie. Słyszałeś, co się działo dzisiejszej nocy? Cały świat płakał! Gdyby teraz nastały chmurne noce, nikt nie zauważy, że go nie ma na niebie, i łatwo go sprzedamy. Placku! Będziemy bogaci! Bardzo będziemy bogaci! - Czegoś się boję - szeptał Placek. - Czego się boisz? Gdybyśmy ukradli słońce, to co innego. O słońce mogłaby być wielka awantura, ale komu był potrzebny księżyc? - A czemu po nim tak płaczą? - Może dlatego, że był bardzo ładny?... Ale to trudno! Jesteśmy biedni i chcemy być bogaci. - Tak, ale... - Przestań, bo sprowadzisz na nas nieszczęście! Zaczął gorączkowo przywiązywać płachtę do kija, po czym schwycił jeden koniec, a drugi kazał chwycić Plackowi. - Na ramiona! - zawołał. Kij aż się wygiął pod ciężarem, oni zaś poczęli iść z wielkim trudem. - Nie wiedziałem, że złoto jest tak ciężkie - westchnął Placek. - W którą idziemy stronę? - Okrężną drogą wciąż na wschód, bo stamtąd zaczęła się nasza wędrówka. W utrudzeniu szli przez cały dzień, często odpoczywając. Na popasach ostrożnie zaglądali do wnętrza płachty i cieszyli się złotym blaskiem, który w słonecznym świetle jak gdyby nieco przygasł i zbladnął, wieczorem zaś układali swój ciężar pod drzewem i nakrywali go mchami i liśćmi, nie mogąc znieść widoku tej świetlistej aureoli, która promieniała z dziwnego tobołu. Ze zdziwieniem dowiadywali sję, że wieść o kradzieży księżyca biegła przed nimi, zaraz bowiem po nastaniu wieczoru zaczynał się płacz drzew i rzewne narzekanie wód. Tego zaś nie wiedzieli, że na całej ziemi płakano nad stratą księżyca. Najserdeczniej lamentowali poeci, którzy najpiękniejsze wtedy pisali wiersze, kiedy on się do nich dobrotliwie uśmiechał lub kiedy wędrował nad wodą i odbijał się w toni, prześliczny i czarowny. Płakali wędrowcy, którym oświecał drogi. Płakali pastuszkowie, którzy nocą paśli konie. I żeglarze płakali, bo zagasnął na morzach złotem wyścielany gościniec. Płakali biedni, którzy przed nim swoje wywodzili żale, wiedząc, że ich pieszczotą promienistą pocieszy i zajrzy w znękane serca. Gdyby chłopcy o tym wiedzieli, może byliby rozwiązali płachtę i wyjąwszy księżyc troskliwie wrzuciliby go w toń wody, aby nazajutrz ukazał się na niebie. Nie słyszeli jednak płaczu całej ziemi, a nie chcieli słyszeć smętnego żalu drzew i wód. Chcieli być bogaci. Duma ich upoiła, że do nieszczęsnego Zapiecka powrócą ozłoceni i strojni, chcieli też znaleźć się tam jak najprędzej. Dźwigali przeto swój złoty ciężar uginając się pod nim. Szli i szli z twardym uporem, czujnie strzegąc swojego skarbu; zawsze go pilnował jeden z nich, kiedy drugi szedł na poszukiwanie pożywienia. Po kilku dniach zdawało im się, że weszli w kraj .zaludniony. - Trzeba się będzie mieć na baczności - rzekł Jacek - gdyby nas kto zapytał, co niesiemy, powiemy, że kamień, bardzo ciężki kamień do młyna. - Ciężki? - rzekł Placek. - Czy nie zauważyłeś, że od niejakiego czasu księżyc stał się jakoś lżejszy? - I mnie się tak zdawało... Myślę jednak, że już przywykliśmy do ciężaru, i stąd pochodzi to uczucie. - Mnie się jednak zdaje, że coś się z tym księżycem wyprawia. Jacek spojrzał na niego zaniepokojony. - Co się może wyprawiać? Zresztą trzeba zobaczyć. Rozchylił płachtę i spojrzawszy, wykrzyknął. - Co się stało - pytał Placek - czy uciekł? - Nie! nie uciekł, ale... ale... została z niego tylko połowa! Spojrzyj! Placek spojrzał i zdumienie jego nie miało granic. - To są jakieś czary! Może pękł na dwie części, a wy zgubiliśmy jedną? - To niepodobna! Jeden z nas szedł zawsze w tyle byłby musiał to zobaczyć. Placku, ja myślę, że on... że on... umiera! - Czy księżyc może umrzeć? - Widać może. Na niebie nie zawsze jest okrągły! - Tak, tak... Co robić? - Musimy biec pośpiesznie, aby sprzedać choć połowę. Będziemy iść dniem i nocą, zanim nie dotrzemy do ludzi. W drogę! Gnała ich zabobonna jakaś trwoga, bo poznali, że jakieś siły nieznane i tajemnicze, bez przemocy i gwałtu, nie chcą ku pozwolić na spełnienie świętokradztwa. Pot lał się z nich strumieniami, ranili stopy o ciernie, odparzone mieli ramiona. - Znowu jest lżejszy! - wołał Placek. - I znowu jest mniejszy! - wołał Jacek, przeplatając słowa łzami. - Prędzej, prędzej! Już im brakło sił, ale mieli coraz mniejszy ciężar na ramionach. Minęło znów kilka dni, kiedy bez tchu prawie legli pod drzewem, a Jacek z trwogą zajrzał do płachty. - Nieszczęście! - krzyknął. - Z księżyca został tylko złoty rogalik! Jeszcze jednak wiele za niego dostaniemy pieniędzy, jeśli dojdziemy do miasta. Nazajutrz gorejącymi oczyma ujrzeli w sinej oddali wieże wielkiego jakiegoś miasta. - Pod wieczór tam będziemy - rzekł Jacek - i może nam się opłaci nasz ciężki trud. - Bogdajby tak było! - odpowiedział Placek, który szedł w tyle. - Ale spojrzyj tylko, co to się dzieje z płachtą. Jacek przystanąwszy, szybko się odwrócił. - Co się dzieje? - Wiatr nią targa... - Przekleństwo! - krzyknął Jacek. - Zobaczymy, czy w niej jest co jeszcze? Rozgarnął płachtę i oniemiał: płachta była pusta. Pozostało w niej trochę złocistej mgły, którą wiatr w tej chwili ozłocił sobie skrzydła i odleciał uradowany. Chłopcy usiedli na trawie i patrzyli na siebie zdumieni. - To są jakieś przeraźliwe czary - rzekł Jacek z oczyma pełnymi łez. - Po co namęczyliśmy się tak okrutnie? - Jak on mógł zniknąć? - pytał Placek sam siebie. - Jak on mógł zniknąć? - To chyba ta zaklęta płachta temu winna! - krzyknął Jacek, po czym, porwawszy ją w wielkim gniewie, podbiegł ku rzeczce, co niedaleko płynęła, i cisnął ją w wodę. Nie słyszał, że woda aż zaszemrała z wielkiej radości. Siedzieli osowiali i zgryzieni: osłabli z nadmiernego zmęczenia, nie mieli do niczego ochoty, nie chciało im się ani jeść, ani pić. Przesiedzieli tak przez cały dzień, wciąż żałośliwie wzdychając, aż do wieczora. - On już musiał umrzeć wczoraj - mówił Placek. - Ale gdzie się podział? Kto nas tak prześladuje? Mieliśmy skarb w ręku i sczezł nam w oczach. Ale gdzie się podział? - Boże drogi! - krzyknął nagle Placek. - Co ci się stało? - Tam! tam!... patrz... ponad wodą... Jacek spojrzał i najwyższe zdumienie odbiło się na jego twarzy. - To on! - wrzasnął. - Tak, to księżyc. Na liliowym niebie ukazał się cieniutki sierp księżyca. Na jego widok radość wielka zapanowała na ziemi i na niebie: radowały się szemrzące wody, radowały się rozchwianym śpiewaniem drzewa. Chłopcy podnieśli się ciężko, pełni żałości i wstydu. - Strasznie byliśmy głupi! - rzekł głucho Jacek. Placek nic nie odrzekł, bo oczarowanym spojrzeniem patrzył na księżyc. Znajdowali się na wzgórku, na którym stał słup z cudownym obrazem. W oddali widać było, jak wieże miasta pną się ku niebu. - Chodźmy! - rzekł Placek. Nagle ciszę wieczoru rozdarł przeraźliwy krzyk i straszliwe hałłakowanie. Nie minęła chwila, a chłopcy leżeli związani na ziemi. - Zbójcy? - pomyślał Jacek i omdlał z trwogi. A sierp księżyca posuwał się po niebie, jak gdyby kosił lilie zachodu, które padały na cały świat.
dla dwóch takich co ukradli serce